Recenzja filmu

Tár (2022)
Todd Field
Cate Blanchett
Noémie Merlant

Kobieta z marmuru

"Tár" wpisuje się w fascynującą i niekończącą się dyskusję na temat pozycji i przywilejów wybitnych artystów, którzy zyskali niemal nadludzki status w zachodniej kulturze. Nieprzypadkowo Lydię
Todd Field zarzeka się, że pisał scenariusz "Tár" z myślą o Cate Blanchett, a gdyby aktorka nie przyjęła propozycji współpracy, projekt nigdy by nie powstał. Na szczęście gwieździe spodobał się pomysł amerykańskiego reżysera i po 16 latach przerwy (!) możemy wreszcie oglądać jego nowe dzieło. Zapewne tylko nieliczni pamiętają nominowane do Oscara filmy "Za drzwiami sypialni" i "Małe dzieci", w których Field dokonywał śmiałej wiwisekcji małych amerykańskich społeczności. Zarówno portrety członków prowincjonalnej wspólnoty wystawionych na obyczajowe i moralne próby, jak i wypalonych przedstawicieli klasy średniej zaludniających słoneczne przedmieścia objawiły wielki talent narracyjny artysty, którego widzowie kojarzyli z aktorskich występów u Kubricka i Allena. Tym razem twórca sięgnął po filmową biografistykę, ale daleko mu do nużących, hollywoodzkich biopiców w rodzaju "Bohemian Rhapsody" i "Spaceru po linie". Field opowiada po swojemu, w niespieszny, wręcz dostojny sposób i stara się naświetlić sylwetką Lydii Tár z wielu ścierających się perspektyw.  



Akcja obejmuje kilka miesięcy z życia bohaterki, która w oczach krytyków uchodzi za najwybitniejszą żyjącą dyrygentkę. Choć sama postać jest fikcyjna, Field nie daje nam tego odczuć, dbając o szczegółowe zarysowanie jej losów i wpisując je w najżywiej dyskutowane współcześnie konteksty. Mamy rok 2022 i wraz z protagonistką przemieszczamy się pomiędzy Berlinem a Nowym Jorkiem. Lydia jednocześnie przewodzi berlińskiej orkiestrze symfonicznej, promuje autobiograficzną książkę, nagrywa płytę i opiekuje się córką. Świat hołubionej muzyczki wydaje się starannie poukładany, a na dodatek wszystko i wszyscy wokół podporządkowują się jej kaprysom. Kryzys nadciąga z najmniej spodziewanej strony – konsekwencje dawno zakończonej relacji z niejaką Kristą dadzą o sobie znać, uszkadzając posągowy, nieskazitelny wizerunek sławnej persony.



"Tár" wpisuje się więc w fascynującą i niekończącą się dyskusję na temat pozycji i przywilejów wybitnych artystów, którzy zyskali niemal nadludzki status w zachodniej kulturze. Nieprzypadkowo Lydię poznajemy podczas spotkania z dziennikarzem "New Yorkera", na które przybyły setki jej miłośników. Ubrana w stylowy smoking, zachwycająca pewnością siebie i błyskotliwym dowcipem bohaterka skupia całą uwagę tłumu i objawia się jako niepodważalny autorytet w dziedzinie muzyki. Reżyser wychodzi od tego wydarzenia, by rozpocząć powolny, acz efektywny, proces zdejmowania Tár z pomników i okładek. Nie interesuje go wszak medialny, wyidealizowany obraz postaci, lecz to, co ukryte: sprzeczności i paradoksy jej osobowości, mroczne sekrety sprzed lat, prywatne zawirowania i koneksje w  środowisku muzycznym. Filmowane w statycznych ujęciach rozmowy protagonistki z najbliższymi i współpracownikami stopniowo pozwalają się do niej zbliżyć – niezdradzająca wielu emocji "kobieta z marmuru" ujawnia swoje prawdziwe oblicze dopiero w intymnych interakcjach z partnerką lub w trakcie sporów z członkami orkiestry. Field widzi w niej tyleż wizjonerkę, perfekcjonistkę i wzór dla innych dyrygentek walczących o uznanie na muzycznych salonach, co uciekającą od odpowiedzialności i egoistyczną do cna osobę. Udaje mu się zatem pożenić feministyczne i emancypacyjne wątki z jawną krytyką artysty-demiurga przekonanego o własnej słuszności i bezkarnie przekraczającego etyczne granice. O jego niezwykłej reżyserskiej i scenopisarskiej sprawności świadczy zaś fakt, że w przeciągu jednej sceny potrafi bezlitośnie wypunktować absurdy tzw. cancel culture i praktyk cenzurowania historii muzyki oraz skutecznie przekonać, że nie można dłużej traktować największych twórców jak świętych krów. 



Reżyser nie wchodzi oczywiście w buty moralizatora ani publicysty, bo zajmuje go przede wszystkim cierpliwe, pogłębione studiowanie profilu ponadprzeciętnej jednostki. W jego obiektywie Tár bywa i mistrzynią wydobywającą z legendarnych kompozycji Mahlera coś, czego nie potrafili dostrzec inni, i kimś całkowicie zobojętniałym na cierpienie i potknięcia ludzi stojących obok. Paradoksalnie wyostrzona wrażliwość na polu sztuki nie musi iść w parze z odrobiną empatii, rozwagi i czułości w pozostałych sferach życia – podpowiada Field, zdobywając się na gorzką, psychologiczno-kulturową diagnozę. Kamera nie odstępuje dyrygentki na krok, śledząc najmniejsze drgnienia na jej bladej twarzy, która ożywia się podczas prób i występów, a gaśnie, gdy Lydii przychodzi zmierzyć się z uśpionymi lękami i wątpliwościami. Field znajduje złoty środek między wzbudzaniem w widzu podziwu dla wiedzy i talentu bohaterki oddającej się w pełni muzycznej pasji, a eksponowaniem jej licznych słabości i wad, które prowadzą do nieuchronnego upadku. Ten wiąże się ze sprawą dwuznacznej, tajemniczej relacji kobiety z inną muzyczką, Kristą Taylor, której fabularne znaczenie rośnie z minuty na minutę. Chcąc uniknąć zdradzania istotnych szczegółów, powiem tylko, że autor zgrabnie łączy rozwiązania rodem z psychodramy, thrillera i kina grozy, by uchwycić osaczający Tár niepokój oraz zadaje nader aktualne pytania o zanikającą różnicę między oskarżeniem a dowiedzeniem winy. 



Nic dziwnego, że Field wymyślił tytułową, szalenie wymagającą rolę dla Cate Blanchett, bo któż z większą gracją dźwigałby ciężar przeszło dwuipółgodzinnej narracji na swoich barkach? W zamaszystej, pełnej niuansów interpretacji aktorki Lydia jest na przemian zimną, nieprzystępną artystką zamkniętą w świecie własnych obsesji i ułomną jednostką desperacko wypierającą falę negatywnych emocji. Choć Australijka jednym przeszywającym spojrzeniem potrafi wyrazić podskórne, egzystencjalne obawy uznanej dyrygentki i skłonić nas do współczucia względem niej, kreuje antypatyczną i niewygodną do obrony postać. Blanchett nie pozwala przy tym na zbyt pochopną ocenę swojej bohaterki, subtelnie akcentując, że jest kimś podobnym do nas. Nie spiżowym monumentem czy muzyczną ikoną, a niedoskonałą istotą – raz zdolną do absolutnie wielkich osiągnięć, innym razem do najpodlejszych uczynków. 

Owocna współpraca Fielda i Blanchett nie może jednak przesłonić drobnych niedociągnięć filmu. O dziwo reżyserowi zabrakło pomysłu na satysfakcjonujące zakończenie, którego wymaga tak długi, złożony i monumentalny metraż. Nie sugeruję, że Amerykanin przesadnie rozciągnął ekranową historię, ale ewidentnie zagubił się w poszukiwaniach jej wyraźniejszego i efektowniejszego podsumowania. Pośród rozmnażanych przez twórcę wątków, zabrakło też więcej miejsca na rozjaśnienie zagadkowych aspektów przeszłości Tár, w tym jej praktycznie nieistniejącej relacji z matką i nieudanego małżeństwa, które dla homoseksualnej artystki mogło być formą ochrony przed społecznym ostracyzmem. Zbędne wydają się za to momenty przełamywania realistycznej formuły opowieści, imitujące nawiedzające Lydię koszmary i na poły oniryczne wizje. Ekspresja wybitnej aktorki pokroju Blanchett w zupełności wystarczy, by w bardziej subtelny i mniej oczywisty sposób odzwierciedlić psychiczne stany postaci dręczonej wyrzutami sumienia i perspektywą porażki. Nawet wobec powyższych zarzutów "Tár" pozostaje dziełem spełnionym i zrealizowanym z ogromnym wyczuciem tematu. Reżyser oprowadza nas po hermetycznym świecie muzyki klasycznej i kultury elitarnej pewną ręką, a fikcyjną postać dyrygentki czyni bardziej rzeczywistą od niejednego bohatera biopicu opartego na faktach. Jeśli burzyć pomniki artystów i zrywać z mitem ich nietykalności i wyższości, to tylko wzorem Fielda
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Jakie jest prawdziwe znaczenie muzyki?" – pyta retorycznie Leonard Bernstein, wybitny dyrygent i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones